Ryszard Kapuściński. Afropesymizm i afrooptymizm
„Spędziłem w Afryce blisko sześć lat w jej najbardziej burzliwym okresie, zresztą pełnym dobrych — choć czasem za łatwych nadziei. Był to przełom dwóch różnych epok — kończył się kolonializm, zaczynała się niepodległość” — tak Ryszard Kapuściński zaczyna książkę „Gdyby cała Afryka” opublikowaną w 1971 roku.
Gdy jedenaście lat wcześniej kilkanaście krajów kontynentu afrykańskiego wywalczyło sobie niepodległość, nad wyobraźnią polityczną epoki zawisła niewiadoma. Co będą oznaczać w praktyce przetasowania polityczne, które nastąpiły w tak krótkim czasie, na tak rozległym geograficznie terenie? W ten sposób wytworzyła się przestrzeń do dwóch pozornie przeciwstawnych sposobów myślenia o kontynencie afrykańskim: afrooptymizmu i afropesymizmu. Optymistami kierowała nadzieja na powstanie nowej siły, przeciwwaga dla globalnego porządku politycznego, opartego na zimnowojennej dynamice Wschód-Zachód. Z tej perspektywy niepodległościowe przemiany na kontynencie miały być nie tylko końcem epoki kolonialnego wyzysku, lecz także szansą na nowego gracza w rozgrywkach z Północą. Pesymiści widzieli w dekolonizacji zapowiedź degradacji, która w ich oczach musiała nastąpić na skutek rozmontowania dotychczasowych struktur.
W książce „Afrotopia” senegalski akademik Felwine Sarr pisze: „afropesymiści spotykali się z powszechną akceptacją ich przekonania o tym, że kontynent już zmierzał w złym kierunku; Afryka była płaczącym potworem, którego ostatnie agonalne konwulsje zwiastowały zbliżający się koniec” [tłum. własne O. B.]. Oba te poglądy wyrastały ze wspólnego podłoża ideowego, którego przykładem może być stosunek do Afryki niemieckiego filozofa Georga Wilhelma Friedricha Hegla. W pierwszej połowie XIX wieku, podczas wykładów z filozofii dziejów, współtwórca nowoczesnej filozofii europejskiej wyłożył koncepcję kontynentu zamieszkiwanego przez Czarnych, jako miejsca pozbawionego Historii. Afryka była dla Hegla obszarem, który zatrzymał się w stanie naturalnym, bez rozwoju cywilizacji. Taki sposób myślenia wpisywał się w uprawianą przez Europejczyków politykę podboju kontynentu afrykańskiego.
Na chwilę przed wybuchem II wojny światowej system kolonialny osiągnął swój punkt kulminacyjny. Sześć lat konfliktu, w który imperialne mocarstwa zaangażowały Afrykańczyków, wcielając ich do swoich wojsk kolonialnych, wpłynęło na osłabienie Europy i wzmocnienie niepodległościowych dążeń na kontynencie afrykańskim. System zaczął się rozpadać, a wspomniany rok 1960, zwany Rokiem Afryki, okazał się punktem zwrotnym w procesie dekolonizacji. Zmiany te jednak nie wyeliminowały myślenia o Afryce w kategoriach utopijnych. Wydarzenia, którym Zachód przyglądał się z niepokojem i wyczekiwaniem, zdawały się paliwem napędzającym nierealistyczne scenariusze.
Kapuściński po raz pierwszy podróżuje do Afryki pod koniec lat pięćdziesiątych. Odwiedza Ghanę tuż po wywalczeniu niepodległości. „Panowała tu gorączka wyzwoleńcza i można było spotkać ludzi z całej Afryki. Przyjeżdżało też mnóstwo dziennikarzy ze świata. Sprowadzała ich ciekawość, niepewność i nawet lęk stolic europejskich — czy aby Afryka nie wybuchnie, czy nie poleje się tu krew Białych, a nawet czy nie powstaną armie, które wyposażone w broń, jaką podrzucą im Sowieci, nie spróbują — w odruchu zemsty i nienawiści — ruszyć na Europę?” — wspomina kilkadziesiąt lat później w „Hebanie”, próbie podsumowania jego refleksji o kontynencie afrykańskim.
Ta wielka niewiadoma, ciekawość i niepewność, rozpalające wyobraźnię afrooptymistów i afropesymistów Północy, wytworzyła kontekst, który sprawił, że trzydziestoletni wówczas dziennikarz PAP-u i „Polityki” został pierwszym korespondentem Polski Ludowej w Afryce, gdzie każdy dzień przynosił epokowe przemiany polityczne w kolejnych krajach. W 1962 roku trafia do Dar es-Salam w Tanganice, gdzie PRL właśnie otworzyła ambasadę. Jak pisze Artur Domosławski w biografii Kapuścińskiego: „Tanganika to było właściwe miejsce: ogłosiła niepodległość, gości bojowników z kontynentu, jest nieformalnym ośrodkiem spiskowców, a jej przywódca Nyerere [Julius, przyp. red.] mieni się pierwszym afrykańskim socjalistą”. Być może zdarzenia potoczyłyby się inaczej, gdyby polski autor nie przesiadywał wtedy w hotelu New Africa w Dar es-Salam. Z perspektywy czasu nieco pretensjonalną nazwę można uznać za symboliczną. Przy piwie polski korespondent spotyka wspomnianego prezydenta Tanganiki Juliusa Nyerere, Roberta Mugabe, który w 1980 roku zostanie premierem Zimbabwe, Abeida Karume przyszłego prezydenta Zanzibaru, czy Eduardo Mondlane współtwórcę Frontu Wyzwolenia Mozambiku, który w 1969 roku zginie w zamachu. Kapuściński słucha jak „spiskuje Afryka”.
W 1963 roku publikuje pierwszą książkę dotyczącą afrykańskiej polityki, „Czarne gwiazdy”, składającą się z tekstów, które miały się znaleźć w nigdy niedokończonych książkach o pierwszym kongijskim premierze Patrisie Lumumbie i prezydencie Ghany Kwame Nkrumahu. Reportaże zebrane w tomie „Gdyby cała Afryka” to wyrywkowy, niemal wrażeniowy, zapis toczących się w latach sześćdziesiątych przemian politycznych. Kapuściński opisuje więc list, który wysłał do niego sekretarz generalny Frontu Wyzwolenia Mozambiku Lourenço Milinga z prośbą o finansowe wsparcie w organizacji wesela. W 1963 roku uczestniczy w sesjach parlamentu Tanganiki, gdzie przysłuchuje się grudniowej dyskusji o koncepcji wprowadzenia obowiązku alimentacyjnego. „Tradycyjne prawo afrykańskie nie stwarza różnic między dziećmi ślubnymi i nieślubymi. Różnice te zostały wniesione dopiero przez kolonializm” — notuje głos jednego z posłów, który proponowaną ustawę określa „odbiciem mentalności kolonialnej”. W tym samym roku, w tłumie dziennikarzy ze świata, Kapuściński relacjonuje obrady konferencji państw afrykańskich odbywające się w Addis Ababie w Etiopii, w budynku Africa Hall, zbudowanym na zlecenie cesarza Hajle Syllasje w 1961 roku. Opisuje „monstrualny pierścień — powiększoną kopię pierścienia papieskiego”, który nosi na palcu ksiądz Fulbert Youlou, występujący w sutannie prezydent Kongo Brazaville . Wspomina wysiłki Somalii dążącej do zmiany granic, zwracając uwagę na to, że „nikt w Afryce nie chce dopuścić do groźnego w skutkach precedensu rewizji granic. Trzeba by wówczas w Afryce zrewidować wszystkie granice — ale według jakiego kryterium?”. Cytuje przemówienie Hasana as-Sanusiego, następcy tronu Libii: „Musimy zjednoczyć wysiłki narodów Afryki, aby usunąć ostatnie bastiony kolonializmu we wszystkich jego formach, takich jak syjonizm, dyskryminacja rasowa i wszelkie rodzaje tyranii i panowania kolonialnego”. Tłumaczy „Plan Nkrumaha”, według którego afrykańska niepodległość jest pozorna i dopiero utworzenie jednego państwa — unii w rodzaju Stanów Zjednoczonych lub Związku Radzieckiego sprawi, że afrykańskie państwa uwolnią się od obcego kapitału i przestaną być „narzędziami w rękach neokolonializmu”. Gdy spotkanie liderów kontynentu po długich sporach o kształt Karty Afryki dochodzi do końca, reporter wypytuje o opinie korespondentów z Francji, Chin, Indii, USA i ZSRR. „Wszyscy pisali o konferencji z gorącą aprobatą, dając do zrozumienia, że dla ich pozaafrykańskich stolic było to bardzo pozytywne doświadczenie […] Afryka — enfant terrible współczesnej polityki światowej — ma nadal dobrą prasę […] każdy pozaafrykański ośrodek polityczny znajduje dla siebie w Afryce coś dobrego”. W podsumowaniu reportażysta wspomina o tym, jak konferencja w Etiopii pokazała, że na kontynencie „dialog jest możliwy”.
W 1964 roku „Polityka” publikuje zastrzeżony tekst, który miał trafić jedynie na biurka decydentów. W artykule Kapuściński pisze o najdroższych limuzynach świata kupionych przez prezydenta Kenii Jomo Kenyattę i weselu na 28 tysięcy osób, na które premier Ugandy Milton Obote wydał 60 tysięcy z budżetu państwa. Gdy tekst przedrukowuje kenijska prasa, Kapuściński boi się deportacji. Ratuje go interwencja wiceprezydenta Jaramogiego Ogingi Odingi, który przekonuje polityków, że nie powinni aresztować korespondenta za pisanie prawdy o nieprawidłowościach. W tamtym czasie Kapuściński z zafascynowaniem czyta „Wyklęty lud ziemi” Frantza Fanona, dziś uważany za jeden z kanonicznych tekstów dla badań nad kolonializmem. Koncepcja, że w Afryce odbywa się „fałszywa dekolonizacja”, pokrywa się tym, co polski autor obserwuje i opisuje, przyglądając się uwikłanym w korupcję zakładnikom zimnowojennych szachów Wschodu i Zachodu.
Dwadzieścia lat później do druku trafia „Cesarz”. Tekst poświęcony detronizacji Hajle Syllasje właściwie nie jest reportażem, lecz przypowieścią o władzy autorytarnej. Krytycy zarzucają Kapuścińskiemu, że zrobił analfabetę z gruntownie wykształconego cesarza posługującego się kilkoma językami. Polscy czytelnicy widzą w niej krytykę dworskich obyczajów w rządzie I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka. W tle odbywała się zresztą zmiana stosunku polskiej polityki wobec Etiopii. W latach sześćdziesiątych przepraszano cesarza za międzywojenne poparcie dla włoskiej inwazji na Abisynię i przyjmowano z honorami podczas wizyty w Polsce. Gdy w 1974 roku do władzy doszedł sponsorowany przez Blok Wschodni Derg, ocena się zmieniła, fetowano koniec autorytarnych rządów.
Jerzy Nowak, przyjaciel Kapuścińskiego, mówił, że autor dostrzegał polityczno-gospodarczy impas, który w pewnym momencie nastał na kontynencie — nadzieje pokładane w kapitalizmie okazały się zgubne, z kolei socjalistyczne obietnice — niewiarygodne. Już wtedy, w drugiej połowie lat 60., romantyczna wiara w rewolucyjne ideały przeplatała się w tekstach Kapuścińskiego z realizmem i poczuciem bezradności. Gdy w latach 90. autor ponownie odwiedził Africa Hall, modernistyczny gmach projektu Włocha Arturo Mezzedimiego, z kolorowymi witrażami, symbolizującymi wolność Afrykańczyków, autorstwa Afewerka Tekle, na korytarzach dzieci grały w ping-ponga obok straganu sprzedającego skórzane kurtki. W końcu XX wieku epidemia AIDS i regionalne klęski głodu stają się nowym paliwem europejskiego afropesymizmu, w którym pogrąża się także polski autor. Kapuściński daje się ponieść metaforom i obrazom, przywodzącym na myśl choćby „Jądro ciemności” Josepha Conrada. „Na tym kontynencie natura przybiera tak monstrualne i agresywne postacie, nakłada tak mściwe i budzące trwogę maski, takie zastawia na człowieka pułapki i zasadzki, że żyje on w poczuciu niepewności jutra, w lęku i trwodze. Wszystko występuje tu w formie zwielokrotnionej, rozpasanej, histerycznie przesadzonej. (…) W stosunkach natura — człowiek nie ma tu nic, co by je łagodziło. (…) Afrykanin to człowiek, który od urodzenia do śmierci przebywa na froncie, walcząc z wyjątkowo nieprzychylną naturą swojego kontynentu, i już sam fakt, że żyje i potrafi przetrwać, jest jego największym zwycięstwem” — pisze w „Hebanie” opublikowanym u progu nowego millenium. Książkę zaczyna od stwierdzenia, że „poza nazwą geograficzną, Afryka nie istnieje”, a kończy sceną napotkania w środku nocy samotnego słonia, który nagle przeszedł obok stolików rozstawionych na polanie w buszu. Pisze o Afrykańczykach, że: „Zamiast ducha autokrytyki noszą w sobie pełno uraz, kompleksów, zawiści, zadrażnień, dąsów, manii. To powoduje, że są kulturowo, trwale, strukturalnie niezdolni do postępu, do wytworzenia w sobie wewnętrznie woli przemiany i rozwoju”, lecz zarazem punktuje pielęgnowany przez Europejczyków jednorodny obraz kontynentu: „Głód, dzieci-szkieleciki, sucha spękana ziemia, slumsy w mieście, rzezie, AIDS, tłumy uchodźców bez dachu nad głową, bez odzienia, bez lekarstw, wody i chleba”, który wyśmiewał Kenijczyk Binyavanga Wainaina w tekście “Jak pisać o Afryce”. Miejsce, które przez lata było dla Kapuścińskiego przestrzenią realizacji pisarskiej pasji i domem, staje się niemal mityczne, legendarne, odległe od przestrzeni intelektualno-rewolucyjnego fermentu, który starał się uchwycić w latach sześćdziesiątych.
W 2001 roku John Ryle, amerykański antropolog, opublikował w „Times Literary Suplement” artykuł „At play in the bush of ghosts. Tropical baroque and African reality in the work of Ryszard Kapuściński”. Ryle wytykał polskiemu autorowi szereg nieścisłości w „Cesarzu” i w „Hebanie”, by ostatecznie podsumować: „Mimo antykolonialnej postawy, sposób w jaki Kapuściński pisze o tym kontynencie, jest właśnie rodzajem literackiego kolonializmu, wymyślnego »orientalizmu«, selektywności. Choć Kapuścińskiego przepełnia troska o dobro ludzi i ma aspiracje mówienia w imieniu Afrykańczyków, w istocie lekceważy fakty, akuratność opisu i przez to ukazuje Afrykańczyków w krzywym zwierciadle. […] Z tego miejsca — wyimaginowanej Afryki — pisarz może powrócić z dowolną opowieścią”.
W czasie zimnej wojny Zachód chciał realizować swoje neokolonialne interesy, wykorzystując stare zależności, tanią siłę roboczą i bogactwa kopalne. Blok Wschodni w gruncie rzeczy liczył na to samo, lecz w internacjonalistycznych dekoracjach braterskiej walki o lepsze jutro. Utopie mają to do siebie, że nigdy się nie urzeczywistniają. Afrooptymizm i afropesymizm to w gruncie rzeczy dwie strony jednego uproszczenia. Utopijna projekcja, zza której nie widać kłopotliwych skutków wieloletniej kolonizacji i rasistowskiej polityki kolonizatorów, które doprowadziły do sztucznych granic, biegnących w poprzek obszarów etnicznych oraz językowych, a także następstw przeszczepienia europejskich koncepcji społeczno-politycznych na kontynent o własnych, odmiennych tradycjach. Trudności kontynentu na przełomie XX i XXI wieku wynikały przede wszystkim z tej skomplikowanej spuścizny. Kilkudziesięcioletni proces dekolonizacji, często krwawej, zostawił po sobie kraje trudne do rządzenia w swoich sztucznych granicach, nakreślonych w XIX wieku przez ludzi, którzy nigdy w życiu nie widzieli nawet skrawka Afryki. Ten postkolonialny krajobraz szczegółowo analizuje nigeryjski pisarz i dziennikarz Dipo Faloyin w książce „Afryka to nie państwo”.
Ryszard Kapuściński wciąż jest być może najbardziej rozpoznawalnym za granicą polskim reporterem lub pisarzem z pogranicza fikcji i literatury faktu, zważywszy na czasami nonszalancki stosunek do faktów, na który wskazywało wielu specjalistów. Jego spojrzenie na problemy kontynentu afrykańskiego, który odwiedzał i opisywał od końcówki lat 50. aż do śmierci, zdaje się rozciągnięte między tymi pozornie przeciwstawnymi, utopijnymi biegunami myślenia o Afryce. A jednak utopia może mieć także siłę budującą. Wspomniany Felwine Sarr w „Afrotopiach” pisze, że „przyszłość jest miejscem, które jeszcze nie istnieje, ale które można już kształtować w ramach przestrzeni mentalnej. Dla społeczeństw to nieistniejące miejsce musi być przedmiotem namysłu nad ewentualnościami. W związku z tym pracuje się w czasie teraźniejszym, by doprowadzić do jego zaistnienia. Afrotopos to atopos Afryki: miejsce, które dopiero nadejdzie, już jest zasiedlane. Wymaga inwestycji w myślenie i wyobraźnię” [tłum. własne O. B.].
Bibliografia
Domosławski Artur, Kapuściński non-fiction, Świat Książki, Warszawa 2010.
Faloyin Dipo, Afryka to nie państwo. Pora przełamać stereotypy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.
Kapuściński Ryszard, Gdyby cała Afryka, Czytelnik, Warszawa, 1971.
Kapuściński Ryszard, Heban, Czytelnik, Warszawa, 2007.
Mbembe Achille, Africa in the New Century, w: “The Massachusetts Review”, t. 57, nr 1/2016, s. 91-104, 111.
Ryle John, At play in the bush of ghosts. Tropical baroque and African reality in the work of Ryszard Kapuściński, w: „Times Literary Suplement”, 27 czerwca 2001, https://johnryle.com/?article=at-play-in-the-bush-of-ghosts [dostęp: 16.11.2024].
Sarr Felwine, Afrotopia, University of Minnesota Press Minneapolis London, 2019.

Polska-Ghana. Ghana-Polska
